Ja już zdążyłam pojeździć na sankach i ulepić dwa mini – bałwanki. Co prawda śniegu nie ma jeszcze za wiele, ale tyle wystarczy by dobrze się bawić.
Niedawno odwiedziłam mojego doktora w rabczańskim szpitalu. Wyniki badań podobnie jak ostatnio: rtg klatki piersiowej wyszedł nieźle, badania krwi i moczu w normie, w wymazach z gardła i nosa – naturalna flora bakteryjna. Niestety na usg brzucha, wątroba powiększona i jak już wcześniej pisałam niejednorodna, chyba już nie ma co liczyć na poprawę… ale załamywać się też nie ma co, przecież wiara czyni cuda ;). Kontrola za jakieś dwa miesiące, oczywiście jak nic poważnego nie wyskoczy „po drodze”. Teraz to już tylko czekać na święta…
No właśnie święta, ale zanim nadejdą, to trzeba przeżyć adwent. Moja siostra Julia chodzi na roraty z lampionem, ja niestety nie, bo mama twierdzi, że jeszcze jestem za mała. Poza tym panuje okres „chorobotwórczy”, więc trzeba uważać, żeby nie złapać czegoś poważnego, no i trzeci argument to pobudka o piątej rano, a ja niestety lubię pospać! Więc pozostało mi oczekiwanie na Jezuska w domu. A żeby ten czas był bardziej dla mnie zrozumiały rodzice zrobili z tektury i papieru pakowego „schodki z nieba”. Codziennie przekładam Jezuska o jeden stopień niżej, by na końcu adwentu umieścić go w żłóbku.
Mama wykonała nam też takie śmieszne kalendarze – Mikołaje. Codziennie obcinamy im po kawałku brody i tak aż do świąt. Łatwiej zrozumieć, ze Boże Narodzenie już się przybliża.
W dniu 6.12.2013 r. wieczorem, wyobraźcie sobie, że odwiedził mnie Św. Mikołaj. W tym roku również nie zapomniał o Mnie. Byłam trochę onieśmielona jego wizytą. Trochę nawet się go bałam, ale w końcu dostałam od niego tak wyczekiwaną paczkę, w której było mnóstwo prezentów.